Kolejne drzewo ma być wycięte na podstawie fałszywego oskarżenia, tym razem topola na warszawskich Młocinach. Nie wiem już który raz patrzę na to jak piękne, zdrowe i stabilne drzewo jest usuwane, bo „zagraża”, albo „zamiera”. I to wszystko w czasach, kiedy dramatycznie potrzebujemy każdego dużego drzewa, żeby chroniło nas przed ekstremalnymi upałami. Chcąc chronić ludzi przed wydumanym niebezpieczeństwem, narażamy ich na niebezpieczeństwo konkretne.  Od razu zastrzegam, że nie chodzi tu o drzewa, co do których kompetentnie stwierdzono zagrożenie upadkiem.

Zazwyczaj zaczyna się od tego, że komuś drzewo z różnych powodów przeszkadza. Drogowcom – bo rośnie przy drodze, właścicielom posesji – bo lecą liście, bo zasłania antenę albo panele PV, mieszkańcom bloku – bo zacienia okna. Bo takie duże to pewnie się przewróci, bo… Często drzewo stoi na drodze zamierzeń inwestycyjnych. Gmina, deweloper, albo prywatny inwestor sobie wymyślili, że w tym konkretnym miejscu ma być chodnik, ścieżka rowerowa, czy wjazd na posesję. Tak więc powodów wycięcia drzewa jest multum.

Ale najczęściej jest jedno uzasadnienie: że zagraża albo że zamiera. Co z tego, że nieprawdziwe? Jednak wydaje się ono najbardziej przekonujące, bo który urzędnik nie pragnie chronić ludzkiego życia? Żeby na tej drodze doprowadzić do wycinki drzewa, trzeba po trzykroć skłamać.

To „drzewo jest zamierające, nie rokujące szans na przeżycie i zagrażające bezpieczeństwu ludzi i mienia” – według decyzji Marszałka Województwa Mazowieckiego nr 1/41/2020/PE-ZD-II z 13 października 2020, w odpowiedzi na wniosek Urzędu Dzielnicy Warszawa-Bielany, z namowy właściciela sąsiedniej nieruchomości, który chce akurat w tym miejscu zrobić wjazd.

Kłamstwo pierwsze: inwestor albo inna zainteresowana osoba wnioskuje o wycinkę, a często jeszcze znajduje sobie dyspozycyjnego „eksperta” żeby potwierdził podpisem i pieczątką, że drzewo jest groźne albo ledwo zipie. Dla niektórych „specjalistów” taka przysługa za kilka złotych ekstra to żadna fatyga. Są oni dobrze wyczuleni na intencje zleceniodawcy.

Kłamstwo drugie: jeśli drzewo jest publiczne, np. rośnie przy drodze lub ulicy, trzeba na drugie kłamstwo namówić zarządcę terenu, na którym rośnie drzewo. To może być gmina (w Warszawie dzielnica), zarząd dróg różnych szczebli, spółdzielnia mieszkaniowa. Niektóre instytucje bez mrugnięcia oka przepisują kłamliwą diagnozę i posyłają wniosek do urzędu, który ma udzielić zgody na usunięcie „groźnego” drzewa.

Kłamstwo trzecie, największe, popełnia urząd wydający decyzję o zezwoleniu na usunięcie drzewa. Czasem nie poprzestaje na przepisaniu fałszywego uzasadnienia z wniosku, lecz dodaje jeszcze własne kłamstwa, żeby lepiej podbudować akt oparty na fałszu.

O ile osobom prywatnym czy reprezentującym firmy kłamstwa nieraz uchodzą na sucho,  to urzędnicy publiczni podlegają sankcji z art. 271 § 1 KK: „Funkcjonariusz publiczny lub inna osoba uprawniona do wystawienia dokumentu, która poświadcza w nim nieprawdę co do okoliczności mającej znaczenie prawne, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5”. Ponadto przed skazaną z tego artykułu osobą zamknięte są funkcje publiczne. Zastępca wójta gminy Sanok, skazany przed paru laty za poświadczenie nieprawdy w decyzji zezwalającej na usunięcie drzew, musiał się pożegnać ze swoim stanowiskiem.

Dlaczego więc setki, a może i tysiące drzew są nadal wycinane na fałszywych podstawach prawnych? Może dlatego, że wiele osób nadal uważa drzewa za przedmioty pozbawione wartości, nie rozumiejąc, że od nich zależy nie tylko nasz komfort, ale i przetrwanie? Mam jednak nadzieję, że z drzewami będzie podobnie, jak ze zwierzętami: obecnie katowanie ich przestało być prywatną sprawą opiekuna i stało się społecznie nieakceptowalne. Coraz częściej policja interweniuje, a sądy skazują. Może więc potrzebujemy kilku spektakularnych wyroków na urzędników, którzy kłamią?

A jeśli ktoś chce sobie zrobić wjazd, to niech to napisze wprost. To samo ze spadaniem liści, żołędzi, zacienianiem, czy innymi przyczynami. Każde postępowanie o usunięcie drzewa musi być oparte na faktach. Bo każdemu drzewu podejrzanemu o to, że zagraża ludziom, należy się uczciwy proces. Jeśli zostanie skazane na podstawie twardych dowodów, to piły pójdą w ruch. I tak bywa.

dr inż. Piotr Tyszko-Chmielowiec
ekspert arborystyczny
Dyrektor Instytutu Drzewa
Współpracownik Fundacji EkoRozwoju

Leave a Reply